marektomasz marektomasz
3299
BLOG

Jeden z punktów osobliwych w Smoleńsku - ZLE (przykład)

marektomasz marektomasz Polityka Obserwuj notkę 50

„Zerwana Linia Energetyczna” - linia wysokiego napięcia nr 602 w Smoleńsku.

Jej rozłączenie nastąpiło 10.04.2010 w godzinach 08:39:35 – 08.41.11 czasu polskiego. Ze „stenogramów MAK” wynika, że Tu-154 był wówczas 300 – 400 metrów nad ziemią w odległości 6 km od tej linii. W odległości 10 metrów od miejsca rzekomego zerwania znaleziono ponoć – w pierwszej wersji - szczątki polskiego samolotu. Potem jednak Rosjanie przyznali, że znaleźli jedynie kawałek skrzydła Tu-154M. Następnie się okazało, że ten kawałek „oderwał się” w wyniku kontaktu samolotu z brzozą. Nie ma wszak takiej możliwości, żeby coś odpadło od polskiego Tupolewa w wyniku kontaktu wielkiego samolotu z kablami. Fragment skrzydła odpadł zatem - według wiarygodnej wersji rosyjskiej - w wyniku kontaktu z brzozą, przeleciał kilkaset metrów, na koniec wbił się w ziemię 10 metrów od przeciętej wcześniej (we wcześniejszej wersji zerwanej) linii energetycznej.

 

To, że linia była przecięta lub wyłączona, z pewnością nie zerwana, wiemy choćby z bardzo dobrej analizy El Ohido Siluro. Na którą wielokrotnie w poprzednich notkach wskazywałem. Jaka na dzisiaj obowiązuje oficjalna wersja rosyjska w sprawie zerwanej linii energetycznej oraz fruwającego kawałka skrzydła – nie wiemy. Wiemy jednak, że Rosjanie podsunęli nam w ten sposób kolejny - oprócz złamanej brzozy i filmów pana Wiśniewskiego - "punkt osobliwy" całej tej historii. Wskazali nam dobitnie na fakt niewątpliwy, nagłośniony medialnie, powszechnie zapamiętany. Na fakt, który nagle przestał pasować do czegokolwiek.

 

Teraz interpretacje.  

Otóż samo wyłączenie lub przecięcie linii energetycznej w Smoleńsku na minutę przed "katastrofą" polskiego Tu-154 może mieć wiele wyjaśnień. Faktem decydującym staje się w tym wypadku wyłącznie upublicznienie (!) przez Rosjan tak precyzyjnego komunikatu. Danie mu rozgłosu,  wielokrotne potwierdzanie całego incydentu - między innymi oficjalnym komunikatem gubernatora obwodu smoleńskiego tuż po „katastrofie”; także publikacją dokumentów z elektrowni.

W intencjach rosyjskich spin doktorów medialny rozgłos mógłby mieć dwa cele.

W głowach niezbyt bystrych obserwatorów, zwłaszcza polskich, zamieniał się natychmiast w mocny argument na rzecz katastrofy Tupolewa. Samolot w wyobraźni takich osób leciał we mgle, zrywał linie energetyczne, w końcu się rozbił.

Obserwatorom nieco bardziej dociekliwym incydent z linią energetyczną podsuwał już – zgodnie z zamierzeniami rosyjskich reżyserów -  hipotezę zamachu. Prosta analiza wskazywała bowiem, że samolot nie mógł tej linii zerwać. Ktoś ją musiał tuż przed wypadkiem przeciąć lub wyłączyć. A skoro tak, to można było snuć domysły. Na przykład - że  ktoś próbował spowodować zakłócenia przy lądowaniu polskiego Tupolewa; prawdopodobnie zamierzał doprowadzić do wyłączenia oświetlenia, bądź urządzeń naprowadzających, do pozbawienia zasilania „wieży” … Rosjanie liczyli na ożywienie w ten sposób spekulacji. Na uruchomienie pomysłowości polskich blogerów. Na stawianie tez, które łatwo mogliby w razie potrzeby obalić.

Niestety - nagłośnienie faktu zerwania linii energetycznej udało się Rosjanom wprost rewelacyjnie. Może nawet za bardzo, bo przecież już za kilka miesięcy musieli przejść do kolejnej fazy – do bagatelizowania całego incydentu. Zwłaszcza przy konstruowaniu tzw. „raportu MAK”. I właśnie taka sekwencja – najpierw nagłaśnianie zerwania linii energetycznej w Smoleńsku, a następnie bagatelizowanie, czy wręcz przemilczanie tego faktu -  wskazywać by mogła na zupełnie inne wyjaśnienie całej tej historii.

Przyjrzyjmy się sprawie dokładniej. Zerwana linia energetyczna wydawała się nieodłącznym fragmentem oficjalnej narracji rosyjskiej w pierwszych tygodniach po katastrofie. Tymczasem dzisiaj, po zaledwie kilku miesiącach, nie mieści się już w żaden sposób w jakiejkolwiek  -  a zatem i tuskowo-michnikowej -  oficjalnej wersji. Zerwana przecież nie była. Gdyby zaś jej wyłączenie (ewentualnie przecięcie) było fragmentem realizowanego scenariusza najprawdziwszego zamachu, to przecież Rosjanie z pewnością opisywanego incydentu aż tak intensywnie by nie nagłaśniali. A jednak to zrobili. Po co?  

W tym momencie zbliżamy się do rozwiązania całej zagadki.

A może im – ludziom Putina, ludziom Tuska - nie tyle chodziło o sianie dezinformacji, o pogłębianie wśród Polaków podziałów  –   na „spiskowców”, na tzw. „paranoików smoleńskich” oraz „wyluzowaną młodzież z Fejsbuka”  -   ile o ... uwiarygodnienie miejsca rzekomej katastrofy? O uwiarygodnienie porozkładanych, smutnych szczątków Tupolewa? Nawet za cenę rozbudzenia w Polsce spekulacji. Choćby za cenę szeptanek po kątach o "ruskiej pomocy" przy lądowaniu polskiego samolotu. Uwiarygodnienie miejsca na Siewiernym warte było – jak się okazuje - każdej ceny.

http://infonurt2.com/index.php?mod=article&cat=sensacje&article=1217

marektomasz
O mnie marektomasz

energiczny, zdecydowany, spokojny

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka