marektomasz marektomasz
1505
BLOG

koniec złudzeń

marektomasz marektomasz Polityka Obserwuj notkę 21

 

Rozwiązanie jak się okazuje istnieje niemal zawsze, choćby w najtrudniejszej, najbardziej zagmatwanej sytuacji. Trzeba jedynie umieć je dostrzec.

Zrozumienie tej prostej prawdy ułatwi nam z pewnością  lektura fascynującej książki Piotra Zychowicza „Obłęd 44” – jednej z najciekawszych pozycji historycznych, jaką kiedykolwiek zdarzyło mi się trzymać w dłoniach. Napisanej przez świetnego historyka, zaangażowanego polskiego patriotę, naukowca z wyrazistymi poglądami politycznymi, przez badacza uczciwego, odważnego i bezkompromisowego, dla którego sprawa polskiej niepodległości, polskiej racji stanu nie jest abstrakcją. Przyznaję - Autor mnie przekonał.

Ogarnięcie bezmiaru błędów polskich polityków, w tym niektórych dowódców AK działających w latach 1941-1947, nie jest możliwe bez rozległej znajomości faktów, bez wysłuchania setek relacji oraz przejrzenia ogromnej ilości dokumentów. Piotr Zychowicz umożliwia nam szybkie zorientowanie się w ówczesnym politycznym labiryncie. Lista błędów polityków polskich i zachodnich popełnionych w najtrudniejszych momentach II wojny światowej okazuje się na tyle długa, że dla pełnego ich zrozumienia najprostsze będzie sięgnięcie po książkę. Książkę fascynującą, wypełnioną ostrymi ocenami, ale również wyczerpującym omówieniem przesłanek do ich formułowania. Po pozycję analizującą drobiazgowo zastanawiające, wręcz szokujące, błędne w oczywisty sposób decyzje ówczesnych polskich polityków.

Uważna lektura prowokuje do niezliczonych porównań z czasami obecnymi, ze współczesnymi polskimi dylematami.  Pierwszy z brzegu - jak to było możliwe, że do władzy w Polsce po roku 1989-tym, po romantycznej rewolucji „Solidarności”, po dramatycznym okresie walki i wyrzeczeń stanu wojennego, wyniesiona została najgorsza posowiecka zgraja? Czyżby ponownie sprawdziła się reguła "polscy politycy rozumieją najmniej"? Czyżby znowu – jak w latach 1939-1945 - zablokowała ich wszystkich chora ambicja, kompleksy, zadry z dzieciństwa, zbyt niski wzrost, rozległe braki w wykształceniu i inteligencji plus zastanawiający brak asertywności? Do tego brak elementarnych umiejętności. Zwłaszcza w dziedzinie finansowej i gospodarczej.

Ci ludzie nigdy nie potrafili Zachodowi, tym bardziej agenturze wszelkiego sortu, odmawiać. I nie tylko odmawiać. Także przedstawiać im własne racje, argumentować, bronić polskiej racji stanu. Do tego dochodziła ich wieczna, nieprawdopodobna wręcz polityczna naiwność, żeby nie powiedzieć … tępota. Nieśmiertelne liczenie, że jakoś to będzie. Nie zakładali nigdy najgorszego wariantu. Nie byli przygotowani na realizację najtrudniejszego scenariusza. A przecież taki właśnie należało wielokrotnie założyć. Choćby wiosną 1939-tego. Także później, po roku 1941-szym, gdy alianci zachodni zaczęli się na potęgę tulić do Rosji Sowieckiej, do Stalina. A już z pewnością w styczniu roku 1944-tego, gdy najgroźniejszy z polskich wrogów - Rosja Sowiecka - zbliżył się z całą swoją potęgą do polskiej granicy. To był przecież ostatni dzwonek.

Dokładnie to samo mamy i dzisiaj, po roku 2007-mym, po błyskawicznej rekonstrukcji układu postkomunistycznego z Donaldem Tuskiem na czele rządu. By w pełni zrozumieć, jak głębokie analogie wynikają z lektury książki Zychowicza zacytujmy może fragment prozy Stanisława Cata Mackiewicza:

„ … od chwili kiedy Tusk  znajdzie się na „Krasnoj płoszczadi” i wyciągnie ręce do sojuszu z Rosją, sojusz ten będzie mu uciekać. Tusk będzie za nim biec jak spragniony człowiek nie znający pustyni ku fata morgana, a oto im dłużej ku niemu będzie biec, tym sojusz będzie dalszy, aż wreszcie rozwieje się w obłokach. Tusk zrozumie raptem, że oddanie polskiej energetyki to jeszcze za mało, by zyskać sojusz z Rosją. Tusk będzie pytać się nerwowo: ”co więcej, co więcej” i oto skonstatuje, że Putin nic mu dać nie chce, a Zachód, który tak mądrze mu tłumaczył, żeby do porozumienia z Rosją dążył, nie potrafi mu teraz wytłumaczyć, jak te mądre teorie zamienić w czyn. I Tusk ze wszystkimi posowieckimi swymi tendencjami, sympatiami i ofertami zawiśnie w powietrzu. Przestąpił próg zasad i oto teraz, zamiast otrzymać od Rosji hojną zapłatę, leci w przepaść, a Rosja i Zachód nie podają mu ręki, odwracają się od niego. Tusk patrzy na swą osobę, chce przerwać sen i powiada: przecież jestem ten sam sympatyczny Donald, którego swego czasu „Frankfurter Allgemeine Zeitung” po śmierci Lecha Kaczyńskiego rekomendował na premiera, ten sam, którego prorosyjska „prasa zachodnia” wciąż nazywała „demokratą”, co oznaczało, że uważała go za przyjaciela Rosji  i chwaliła za walkę z braćmi Kaczyńskimi. Przecież robiłem, co mogłem, aby walczyć z PiS-em i z faszystami. Dlaczego teraz jest tak trudno?

Tusk wciąż nie rozumie, że polityka rosyjska dąży do ubezwłasnowolnienia Polski, że cel ten jest dla niej ważniejszy, niż nawet podbicie Niemców, że Putin nie zgodzi się nigdy, aby Polską rządził kto inny niż jego agenci, że Zachód dawno Rosji Polskę odstąpił, że jeśli Zachód hodował sobie w czasach III RP rząd polski, to tylko jako cielaka przeznaczonego na sprzedaż, że on, Donald Tusk, jest teraz tym cielakiem już nie biegnącym po łące i porykującym, jak to było w początkach naszej kolaboracji z Zachodem, lecz cielakiem związanym sznurem za kopyta i przywiezionym tu do Moskwy na sprzedaż i na rzeź, że może jeszcze porykiwać, ale już nie może się wtrącać do targu o swoją skórę i mięso, bo to do niego nie należy. Co tam Putinowi po polskiej energetyce, którą Tusk chce mu ofiarować. Mało ma swoich przedsiębiorstw, mało ziemi i ludności? Nie polskiej energetyki chce, a Europy Środkowej, a temu Polska niepodległa zawsze będzie stać na zawadzie.

Tak, nieszczęście Polski w czasach III RP polegało na tym, że nasi przywódcy polityczni zupełnie nie rozumieli Rosji i jej intencji. Jest to o tyle zadziwiające, że to podobno Polacy ze wszystkich narodów na świecie najlepiej znają się na Moskalach.”  

 ( „Obłęd ‘44” str. 224)

W oryginalnej prozie Cata Mackiewicza zamiast Tuska mamy oczywiście Mikołajczyka, Putina zastępuje Stalin, w miejsce polskiej energetyki pojawiają się Wilno i Lwów, zamiast Zachodu Anglia. Jednak analogia wydaje się uderzająca. Jeżeli ktoś jej jeszcze nie dostrzega, za kilka lat zauważy taki kontekst z pewnością.

 Od jesieni 2007, od odsunięcia na boczny tor braci Kaczyńskich, można się przecież było spodziewać wszystkiego co najgorsze. Z zamachem 10.04.2010 włącznie. Z serią skrytobójstw, kryzysem społecznym, z załamaniem finansów państwa, a w rezultacie – polskiej gospodarki. Tusk dawał od początku posowieckiej agenturze, której stał się od dawna nieodłączną częścią, gwarancje całkowitej bezkarności, nieograniczone wsparcie mediów plus możliwość sięgnięcia po gigantyczne pieniądze. Wynik końcowy musiał być w związku z tym taki, jaki obserwowaliśmy. Na nieustannych upokorzeniach polskiego Prezydenta skończyć się nie mogło. A nie mogło, ponieważ śp. Lech Kaczyński stanowił wraz ze swoim zapleczem zbyt poważne dla nich wszystkich zagrożenie. Posiadał wszak sprawną strukturę, potężne instytucje za sobą, dużo w związku z tym widział, wiedział, mógł zbierać dowody. Tak ważnego świadka postkomunistyczna mafia z pewnością nie potrzebowała. Z Prezydentem Lechem Kaczyńskim dogadać się mafiosi posowieccy absolutnie nie mogli.

Piotr Zychowicz uczy nas głębszego zrozumienia polskiej polityki zanurzając ją od początku w precyzyjnie nakreślonej perspektywie historycznej.  By w pełni ogarnąć analogię z czasami współczesnymi wystarczy błyskawiczny rzut oka na tytuły rozdziałów omawianej książki – „strusia polityka”, „Sikorski, nieszczęście Polski”, „raj wariata”, „uwaga! czerwoni!”, „herbatki z wrogiem”, „infiltracja”, „fatalne skutki kontaktów z agenturą”, „kuszenie szatana”, „kolaboranci”, „pakt z diabłem”, „zwycięstwo prowokacji”, „ześlizg do wasalizmu”, „skok w przepaść”, „damned fool”,  „obłęd w Warszawie”, „porażka w kilka godzin”, „koniec złudzeń”. Po takiej serii czujemy każdą komórką, każdą porą skóry, że na stronach książki Piotra Zychowicza zapoznajemy się tak naprawdę z historią III RP w skrócie; z historią przejmowania, a następnie utraty władzy przez Donalda Tuska i jego formację.

Przypomnijmy – w latach 1939-1953 zrobiono absolutnie wszystko, by doprowadzić do ostatecznej eksterminacji polskich elit. Dlaczego zatem po niecałych 70-ciu latach potomkowie pomocników Stalina, wymieszani z kolejnymi pokoleniami zaprzańców oraz zwykłych polskich durniów, tzw. Platforma Obywatelska, mieliby nie przejmować w Polsce władzy? I to władzy absolutnej. Skąd bierze się  pojawiające się gdzieniegdzie zdziwienie, że cyniczni i wyjątkowo tępi  „platformersi” w III RP rządzą? Zagarniając pod siebie niemal wszystko. Mikołajczyk, Sikorski, Tusk, Bielecki, Rzepecki, Niesiołowski, Józef Retinger ….  od lat obserwujemy to samo. Oni wszyscy są do siebie w jakimś sensie niesłychanie podobni.

Piotr Zychowicz cierpliwie przypomina - ofiara krwi, rozmiary polskich błędów w latach 1939-1947 okazały się zbyt duże. Polskich elit w zasadzie już nie ma. Polskojęzyczna agentura kłamie dziś i kradnie dokładnie tak samo, jak 60-70 lat temu. Jak w czasach tuż powojennych - z uśmiechem na ustach, z potężnym wsparciem zmasowanej propagandy, z owym nieśmiertelnym, stalinowskim odwracaniem kota ogonem. Dla nich niewiele się od tamtych czasów zmieniło. Znaleźli się w III RP w idealnej dla siebie próżni - bez dekomunizacji, bez lustracji, bez historii, w kraju  bez zasad. Nie byliśmy w stanie ich po roku 1989-tym powstrzymać.

„Donald Tusk, oto jest człowiek, do którego nigdy nie potrafiłem znaleźć klucza, nigdy nie potrafiłem trafnie go ocenić. Być może właśnie dlatego, że był tak obcy, tak niepolski. Nie miał polskich zalet, nie miał polskich wad, jego reakcje uczuciowe nie były polskie. Nigdy się nie mogłem dowiedzieć, co mianowicie Tusk kochał w Polsce. Natomiast ciągle słyszałem, że nienawidzi wszystkiego, co naprawdę jest polskie i ciągle akcentuje wyraz: „nowa” Polska, widać, że bez tego dodatku Polska sama nie wydawała się mu być godna odzyskania.” ( „Obłęd ‘44” str. 132)

Lektura książki „Obłęd 44” ułatwia nam też namysł nad pytaniem zasadniczym  – jak z tego wyjść? 

Otóż czasami najlepszą odpowiedzią jest  – czekać. Wyjechać, ewentualnie zostać w Polsce, zanurzając się intensywnie w życiu codziennym. Skoncentrować się na sprawach podstawowych, na najbliższych. Gdybyż z takiej recepty skorzystali w latach 40-tych dowódcy średniego szczebla Armii Krajowej? Dlaczego nie skupili się na ratowaniu życia swoich podwładnych, także cywilów żyjących na ich terenach? Na ratowaniu substancji narodowej, na ratowaniu tych najdzielniejszych, najuczciwszych, najmądrzejszych i najlepszych. Być może przydałaby się im wszystkim solidna domieszka współczesnego polskiego pragmatyzmu?  

Pytanie, które niechybnie nam się nasunie podczas czytania książki Piotra Zychowicza, w chwili zapoznawania się z hekatombą polskich elit w latach 1939-1953, brzmi   ku czemu dziś zmierzamy?

Dopóki na czele polskiego rządu stoi Donald Tusk odpowiedź może być tylko jedna – ku katastrofie.  Jednak nie jest to odpowiedź pełna. Współczesna polska katastrofa, w przeciwieństwie do tej sprzed 70 lat, nie musi wcale okazać się druzgocąca. Nie musi, o ile zdążymy na czas z budową struktur przyszłego niepodległego państwa - w gospodarce, w nauce i w kulturze. Struktur  oderwanych od potężnych długów zaciąganych dziś przez rząd Donalda Tuska. Nieudani politycy żeby przetrwać musieli (i w dalszym ciągu muszą)  się zadłużać. Niczego więcej przecież nie potrafią. Musieli zadłużać budżet państwa przekraczając w tej dyscyplinie wszelkie bariery oraz odrzucając po drodze wszystkie pozory. Z naszej perspektywy, z perspektywy zwykłych obywateli, wygląda to jednak nieco inaczej. Możemy się jeszcze bronić. Możemy nasze państwo w niedalekiej przyszłości odzyskać. Gdy pewnego pięknego dnia i to się stanie, nie znajdziemy się jak sądzę w sytuacji równie trudnej, jak tamta sprzed 70 lat. Jak pamiętna sytuacja tragicznej wiosny roku 1944-tego.

marektomasz
O mnie marektomasz

energiczny, zdecydowany, spokojny

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka